Playlista

1 MIEJSCE W KONKURSIE NA STRONCE!!!


Emila Palica [ EKP ]
Sirius Black – Historia naznaczona...
Na podstawie trylogii „Harry Potter” autorstwa J.K. Rowling.
Wolność - Krzysztof Kamil Baczyński
Przebudź się - jesteś wolny,
choćbyś jak w ziemi duch
szedł dołem dookolny,
przebudź się, jesteś wolny,
zbudź tylko słuch.
Otworzysz bramy gwarne
i łuki triumfalne
muzyki, która w chmury
trwa dymami pożarów
z dołu do góry.
Otwórz oczy, to jesteś
tryskającym powietrzem
zdrój żywy.
Żeś przez ciało przykuty
i żeś ciała upływem,
żyj w wietrze.
Albo cheruba nazwij
i uczyń mocom nazwy,
i uczyń z niedojrzanych
wrzące sokiem obrazy,
i rzeknij "niech się stanę
w nich" albo: "niech się staną".
Wtedyś lękom wygnany,
burzom cichym przyjaciel
w snów srebrnym majestacie.
A jeśli nie uwierzysz,
żeś wolny, bo cię skuto,
będziesz się krokiem mierzył
i będziesz ludzkie dłuto,
i będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez - czas przeklęty.
Bo tym, co w nim przystają,
otworzy chwilę, zgasi
i nim sen rozpoznają,
i nim opłaczą ciało,
przykuci martwą chwałą,
miną: zostanie wolny,
tworzeniem dookolny”

Prolog - Gdy umiera nadzieja

Azkaban…
Najgorsze miejsce na świecie.
Jesteś więźniem w każdym możliwym znaczeniu tego słowa.
Jesteś uwięziony w ciemnej celi.
Jesteś więźniem swojej głowy.
Tracisz poczucie czasu.
Od reszty świata odgradzają cię kraty, morze, Dementorzy.
Utykasz we własnych wspomnieniach i już nie jesteś pewien co jest rzeczywistością, a co jedynie fikcją.
Całe szczęście zostało za bramami tego piekła.
W tej chwili jesteś gotów błagać o śmierć, mimo iż wcześniej stanowiło to ujmę dla twej dumy.
Jednak każdego dnia, patrzysz przez kraty twojego okienka w małej, parszywej celi jak wstaje słońce i jak powoli na niebie pojawia się księżyc.
A śmierć nie nadchodzi…
Zabawia się twoim kosztem.
Tyle razy byłem bliski śmierci, tak bardzo się jej bałem a jednak teraz przyjąłbym ją z wdzięcznością.
James, przyjacielu, bracie, dlaczego mnie zostawiłeś? Zabierz mnie do siebie, błagam.
Nie mam już siły by ciągnąć te żałosną imitację życia.
Pamiętasz?...
Kiedyś obiecałeś mi, że zawsze będziesz przy mnie, więc gdzie jesteś teraz?
Umarłeś…
Jak mogłeś mi to zrobić?!
James, byłeś jedyną rodziną jaką miałem…prawdziwą rodziną. Pamiętasz dzień, w którym wyrzucili mnie z domu?
Przyszedłem wtedy do ciebie, a ty przyjąłeś mnie z otwartymi ramionami…
Miałem przy sobie jedynie różdżkę. Wystawili mnie za drzwi tak jak stałem. Nie miałem czasu zabrać żadnej kurtki ani bluzy. Przemierzałem powoli ulice ubrany jedynie w cienką szatę wyjściową, którą kazano mi założyć z okazji przyjazdu rodziny. To był koniec grudnia, śnieg sypał zacięcie.

Właściwie śnieg dobrze mi się kojarzy. Niezliczone godziny zabaw w miękkim białym puchu. Wracaliśmy do szkoły przemarznięci i doprowadzaliśmy do szału Filcha nanosząc za sobą pełno błota. Uświadomiłem sobie z goryczą, że przecież dziś jest Wigilia. Od mojej rodziny, dostałem najlepszy prezent. Wyrzucili mnie, żebym zamarzł na śniegu. Poza Hogwartem nie mogłem używać magii więc różdżka na nic nie była mi potrzebna. Byłem bez knuta w kieszeni i opcja wezwania Błędnego Rycerza aby zawiózł mnie do szkoły również nie wchodziła w grę. Miałem jedynie szesnaście lat i żadnej rodziny która by mnie przygarnęła. Myślałem, że po prostu zginę. Zamarznę lub umrę z głodu. I wtedy pomyślałem o tobie, James. Byłeś moim najlepszym przyjacielem, niemal bratem a twoi rodzice zawsze mnie lubili. Nigdy nie zapomnę, kiedy cały czerwony ze wstydu tłumaczyłem ci co się stało i zapytałem czy mogę się u ciebie zatrzymać. Nigdy nie zapomnę, jak twoja mama mnie przytuliła a twój tata poklepał po ramieniu jak syna. Nigdy nie zapomnę, jak zaprosiliście mnie na wakacje, jak zaproponowaliście abym u was zamieszkał. Zawsze będę pamiętał jak wiele dla nie zrobiłeś...zrobiliście wszyscy. Wciąż przed oczami mam ciebie skaczącego z radości bo w końcu doczekałeś się brata, dzięki któremu rodzinne uroczystości nie będą już tak nudne.

Ale teraz ciebie już nie ma i nie mogę wybaczyć, że jest w tym sporo mojej winy. Gdybym nie był tak ślepy to teraz zapewne siedzielibyśmy na kanapie śmiejąc się. Ja miałbym przyjaciół a mały Harry rodziców. Tak bardzo was wszystkich zwiodłem, przepraszam. James, proszę wybacz mi. I ty Lily. Śliczna, kochana Lily Evans. Nie, Lily Potter. Byliście tacy szczęśliwi razem.
To dziwne, że Lily się w tobie zakochała, przecież zawsze cię nienawidziła. Zupełnie do siebie na pasowaliście. Ona – mądra, spokojna, wyrozumiała, empatyczna i Ty – szalony, leniwy, zainteresowany jedynie robieniem kawałów. Byliście jak dwie odległe od siebie o miliony lat świetlnych planety.

Na początku myślałem, że chcesz ją po prostu dodać do swojej kolekcji, dopiero z czasem zrozumiałem, że naprawdę się w niej zakochałeś. To co było między wami... w waszych spojrzeniach, które rzucaliście sobie, kiedy myśleliście, że nikt nie widzi... Nigdy nie widziałem żeby ktoś tak mocno kochał drugą osobę. Nie odszedłeś, chociaż nie miałeś różdżki. Nie uciekłeś chociaż wiedziałeś, że już nie ma nadziei. Lily nie ugięła się chociaż mogła. Woleliście zginąć stojąc niż żyć klęcząc. Podziwiam was za to.
James, Lily, przepraszam, że nie potrafiłem was ochronić...
Przepraszam, że nie byłem lepszym przyjacielem...
Harry, przepraszam, że nie jestem lepszym ojcem chrzestnym...
Przepraszam, że nie potrafiłem was pomścić, że okazałem się zbyt słaby...

*

Minuty mijają powoli, po minutach przychodzą godziny. Sam nie wiem kiedy minęły te wszystkie lata. Wiem tylko, że przed Azkabanem było coś jeszcze. Wytężam umysł i przypominam sobie naszą czwórkę. Wiecznie uśmiechnięci, wiecznie młodzi.

Co z nas zostało? James Potter - zginąłeś broniąc Lily i Harry'ego. Zginąłeś jak bohater.

Remus Lupin - tak bardzo żałuję, że nie potrafiłem ci zaufać, teraz zostałeś sam.

Peter Pettigrew - okazałeś się zdrajcą Peter. Poświęcilibyśmy dla ciebie życie a ty tak po prostu sprzedałeś swoich przyjaciół Voldemortowi i uciekłeś jak zwykły tchórz.

I na sam koniec, ja - Syriusz Black...Kim byłem? Kim się stałem? Sam chciał bym to wiedzieć. Wrak człowieka, tyle wiem na pewno.

Tyle z nas zostało.

Z wielkiej czwórki Hogwartu.

Tyle pozostało z Huncwotów.

Gdzie podziały się te beztroskie dni?

Minęły, jak wszystko inne.

Pamiętacie jak się poznaliśmy?

Od początku byliśmy bandą cudaków i właśnie dlatego się zaprzyjaźniliśmy.

Pierwszy września 1971 roku

Po raz pierwszy zobaczyłem peron 9 i 3/4. Byłem nim zachwycony, ale skutecznie to ukrywałem. Jeśli wychowujesz się w czysto-krwistej rodzinie pierwszą zasadą jaka zostanie ci wpojona to skłonność do nieokazywania uczuć. Jeśli okażesz komuś swoje emocje w przyszłości łatwiej będzie mu znaleźć twoje słabości. Ogromny czerwony pociąg i kłęby dymu. Dzieci żegnające się z rodzicami. Niektóre płakały, ale nie ja. Jestem Blackiem, Blackowie nie płaczą. Tylko słabi ludzie płaczą. Poza tym dlaczego miał bym płakać?! Byłem szczęśliwy! W końcu będę wolny! Jeszcze bardziej radował mnie jednak fakt, że spędzę cały rok bez mojej „cudownej” rodzinki. Matka gdyby mogła zaczęłaby odprawiać msze na cześć Voldemorta a reszta powiesiłaby plakat Czarnego Pana w salonie. Miałem tego dość, ale z doświadczenia wiedziałem, że trzeba być cicho i jedynie sztywno kiwać głową, kiedy zwrócą się do ciebie.
  • Powodzenia synu. Nie przynieś wstydu rodzinie Blacków. Pamiętaj w Slytherinie już czeka na ciebie Bella i Narcyza. Zachowuj się jak przystało na arystokratę. I nie chcę słyszeć, że stajesz w obronie Szlam! Czy to jasne?!
Znałem przemowę mojej matki na pamięć. Nie zamierzałem jednak stosować się do żadnego z jej...rozkazów, bo inaczej się tego nazwać nie dało.

Mam iść do Slytherinu? Nie pójdę do Slytherinu. Ba! Pójdę do Gryffindoru!

Mam nie zhańbić rodziny? Zhańbię ją tak bardzo jak tylko to możliwe!

Mam nie bronić Szlam? W takim razie mugolaki zyskały nowego ochroniarza!

Powoli wkroczyłem do pociągu jednak, kiedy otwierałem drzwi jednego z przedziałów zostałem potrącony przez chłopaka o kruczoczarnych rozczochranych włosach i błyszczących brązowych oczach patrzących na świat zza okrągłych okularów.
  • Sorki, nie zauważyłem cię - powiedział tonem, który ani trochę nie wskazywał na to, że jest mu przykro.
  • Nie szkodzi - już chciałem iść dalej, kiedy ten wyciągnął do mnie rękę
  • James Potter - popatrzył na mnie z uśmiechem.
  • Syriusz – z premedytacją nie podałem nazwiska, nie chciałem go do siebie zrażać.
Z opowiadań matki wiedziałem, że Potterowie uważani za zdrajców krwi i nienawidzą rodzin takich jak moja, czyli tych popierających Voldemorta. Drzwi przedziału otworzyły się ponownie. Stał w nich niezbyt wysoki blondyn z blizną na prawym policzku.
  • Można? - zapytał nieśmiało, rumieniąc się przy tym zabawnie.
Uśmiechnąłem się i gestem ręki zachęciłem go by wszedł do środka.
  • Ja jestem Syriusz a to jest James - przedstawiłem nas wyciągając do niego rękę.
  • Remus Lupin - Znów się zarumienił na co zaśmiałem się serdecznie.
Na twarzy James również pojawił się uśmiech, który próbował ukryć w niezbyt udolny sposób. Następnie Remus niezbyt mocno uścisnął mi dłoń i zajął miejsce. Na samym końcu dołączył do nas niski, otyły chłopak o imieniu Peter. Nasz przedział co chwila wybuchał śmiechem. Nawet nieśmiały blondyn nieco się rozluźnił.

To był początek Huncwotów. Już w przedziale staliśmy się nierozłączni. Baliśmy się, że trafimy do osobnych domów. Zwłaszcza ja. Właściwie byłem pewien, że wbrew mojej woli trafię do Slytherinu. Bałem się wyjawić moje nazwisko. Od początku wiedziałem, że cała trójka ma gdzieś czystość krwi. Ja też miałem ją gdzieś, ale moje nazwisko świadczyło, że jest zupełnie inaczej.

Pamiętacie ceremonie przydziału? Wtedy dowiedzieliście się, że jestem Blackiem. Doskonale pamiętam szok na waszych twarzach.

Pierwszy września 1971 roku

Wkroczyliśmy do Wielkiej Sali. Na samym przodzie szła sroga opiekunka Gryffindoru. Przez myśl przeszło mi, że lepiej z nią nie zadzierać. Strasznie się denerwowałem, nie chciałem iść do Slytherinu, nie chciałem trafić do reszty rodziny. Nie byłem taki jak oni. Przynajmniej zawsze tak sobie mówiłem. Tiara skończyła śpiewać swoją piosenkę z której kompletnie nic nie zapamiętałem i na środek weszła opiekunka Gryffindoru a przy tym wicedyrektorka z listą nazwisk. Tak się złożyło, że poszedłem na pierwszy ogień.
  • Black Syriusz
Śmiech zamarł na twarzy Jamesa. Popatrzył na mnie z niedowierzaniem i szokiem, ale i pogardą jaką wywoływało u niego to nazwisko.

Peter i Remus również byli zszokowani, ale nie w takim stopniu. Ruszyłem pewnym krokiem przed siebie. Po chwili usłyszałem w swojej głowie cichy głosik.
  • Kolejny Black, dobrze wiem dokąd cię... Ależ nie! Chwileczkę, co my tu mamy...Odważny i z całą pewnością lojalny. Masz naturę buntownika mój drogi chłopcze. Na pewno nie pasujesz do Slytherinu, nie... w tobie nie ma nic ze Ślizgona. Hufflepuff również odpada, jesteś na niego zbyt zdolny i odważny. Krukon również z ciebie żaden...Więc niech będzie...GRYFFINDOR!
Ostatnie słowo tiara wykrzyknęła na głos. Na sali zapadła całkowita cisza. Nikt nie zaklaskał. Zdjąłem tiarę z głowy, oddałem ją profesorce i z dumnie podniesioną głową pomaszerowałem do stołu Gryfonów. Patrzyli na mnie nieufnie jednak ja nie dałem po sobie poznać jak bardzo niepewnie się czuję. Rzuciłem im wyzywające spojrzenie po czym spojrzałem w stronę stołu Slytherinu i zobaczyłem Bellatrix patrzącą na mnie z obrzydzeniem i jawną nienawiścią. Kochana kuzyneczka... Wystarczyło trafić do Gryffindoru, żeby mnie znienawidziła. Mój wzrok skierował się na Jamesa. Patrzył na mnie z szerokim uśmiechem i pokazywał mi podniesione kciuki.

Następnego dnia dostałem wyjca od mojej „mamusi” ale nie przejąłem się nim zbytnio. Byłem zbyt szczęśliwy, mimo że przypłaciłem to jeszcze większą pogardą mojej rodziny w stosunku do mnie. Od małego uważali mnie za dziwadło. Zaczęło się gdy miałem sześć lat. Moja matka rozmawiała z ojcem na temat przyjmowania mugolaków do Hogwartu. Nie rozumiałem dlaczego byli temu przeciwni. Byłem dzieckiem i nie potrafiłem trzymać języka za zębami. Wyraziłem moją opinię na głos co przypłaciłem piekącym policzkiem wymierzonym przez matkę. Może to właśnie tamto wydarzenie otworzyło mi oczy na postrzeganie mojej rodziny.


Teraz już cię nie ma James. Zostałem sam...

Zastanawiam się, ile lat ma teraz Harry? Kto się nim zajął? Czy wie, że ma ojca chrzestnego? Zapewne nie. Dumbledore na pewno nie chciał go ranić mówiąc mu, że jego ojciec chrzestny jest zdrajcą i mordercą skazanym na dożywocie w Azkabanie.

Dożywocie za niewinność.

Za coś czego nie zrobiłem.

Wybucham histerycznym śmiechem, który po chwili przechodzi w beznadziejny szloch.
  • Jestem niewinny - powtarzam jak mantrę i jedynie to utrzymuje mnie przy zdrowych zmysłach.
Najlepsze jest to, że sam się wkopałem w to bagno.

To ja zaproponowałem Petera na strażnika tajemnicy.

Gdybym miał siłę zaczął bym walić głową w ścianę.

Byłem taki głupi!

Głupi, głupi, głupi!

To słowo idealnie odzwierciedla moją osobę.

Naiwny głupek!

Spoglądam przez okno i widzę księżyc w pełni. Myślę o Remusie.

Jak mogłem sądzić, że to Lunatyk jest zdrajcą?! Remus jest sto razy lepszym człowiekiem ode mnie! On nigdy by nie zdradził!

Wszyscy byliśmy głupi. Szukaliśmy zdrajcy w Remusie z powodu jego likantropii. Jacy z nas przyjaciele?! Przecież zawsze mu powtarzaliśmy, że to iż jest wilkołakiem nie ma żadnego znaczenia.
Miało i to ogromne...

Zdrajca był na wyciągnięcie ręki a my szukaliśmy go w naszym najlepszym przyjacielu. Zaślepiły nas stereotypy, chociaż zawsze mówiliśmy, że jest inaczej.

Tobie również należą się przeprosiny Lunatyku...

Przepraszam...

Rozdział 2 – Prawda, która jest ze mną

Za oknem znów leje deszcz, to nic nowego... Lodowate krople przedostają się przez kraty i chłodzą moje rozpalone gorączką ciało. Gorączka również nie jest niczym nowym. Jest tu tak zimno, że nie można pozostać zdrowym dłużej niż kilka dni. Jest ze mną coraz gorzej i chyba w końcu tracę zmysły. Ciągle myślę o dawnych czasach i to jakoś pozwala mi się trzymać. Ale wtedy przychodzą Dementorzy i znów się rozsypuję. W mojej głowie czasami gości też Remus. Jak on się pozbierał po stracie wszystkich przyjaciół?

I Harry... Ostatnio bardzo często o nim myślę. Ciekaw jestem kto się nim zajął. Zdecydowanie nie Remus, Albus nie pozwoliłby mu, ze względu na jego przypadłość. Hagrid mówił coś o mugolskich krewnych Lily... Ale przecież nie może chodzić o jej koszmarną siostrę. Nikt nie był by takim sadystą aby zostawić z nią dziecko.

Właściwie Petunia Evans (Może już zmieniła nazwisko) łudząco przypominała mi Regulusa. Z opowieści Lily wynika, że była ona zazdrosna o młodszą siostrę oraz jej umiejętność czarowania przez co cały czas ją obrażała.

Ze mną i moim bratem było podobnie tyle, że to on był ulubieńcem rodziców a w rodzinie Evans, to Lily zawsze była tą ukochaną córeczką, chociaż racze wątpić by państwo Evans faworyzowali którąś z córek. Mój świętej pamięci brat zdecydowanie był małym, obłudnym gnojkiem zazdrosnym o wszystko począwszy od moich zdolności w czarach po ładniejszą dziewczynę na balu bożonarodzeniowym w Hogwarcie. Oczywiście nie zawsze taki był.

Siedemnasty grudnia 1970 roku

Było już dobrze po trzeciej w nocy jednak sen nie nadchodził. Byłem już tym zirytowany. Jutro z samego rana przyjeżdża rodzina, matka zabiłaby mnie gdybym zasnął przy stole, lub zaczął się garbić, to poniżej poziomu arystokraty.

Znów przewracam się na drugi bok, próbując znaleźć dogodną pozycję. Uklepuje pięściami poduszkę jednak nic to nie daje, nadal jest tak samo twarda. Nagle słyszę ciche pukanie do drzwi. Przez chwilę myślę, że obudziłem matkę lub ojca i moje serce na moment zamiera. Jednak to tylko chwila bo szybko uświadamiam sobie, że gdybym obudził matkę, ta swoimi krzykami obudziłaby całą resztę domu a ojciec nie trudziłby się pukaniem.

Wahając się wstaję i powoli podchodzę do drzwi. Może to stworek kpi sobie ze mnie?
Otworzyłem drzwi i na chwilę zamarłem.
  • Reg? Co Ty tu robisz? - pytam patrząc na niego zdziwiony.
  • Nie mogę spać, Syrii – przez chwilę miałem ochotę nakrzyczeć na niego, nie za przychodzenie do mojego pokoju w środku nocy, a za używanie tego piekielnego zdrobnienia. Jednak widok łez w oczach mojego ośmioletniego braciszka skutecznie mnie przed tym powstrzymał.
Regulus często miewał koszmary. Kiedyś poszedł w środku nocy do sypialni rodziców. Następnego dnia chodził z opuchniętym policzkiem. Byłem wściekły. Jak oni śmieli uderzyć mojego braciszka?! Siniaki u mnie były czymś normalnym, za moje „nienormalne poglądy oraz zachowanie niegodne arystokraty”
  • Właź – mówię z teatralnym westchnięciem. Młody ułożył się na moim łóżku jednak kiedy ja położyłem się obok przylgnął do mojej piersi, wtulając się we mnie.
  • Syriusz? - odzywa się nagle cicho.
  • Hmm?
  • Jak to będzie kiedy pójdziesz do Hogwartu? Nie chcę zostać tu sam.
  • Dasz sobie radę mały. To tylko rok... Wrócę na wakacje. Szybko minie ci ten czas. Za nim się obejrzysz sam pójdziesz do Hogwartu.
  • Jeszcze prawie trzy lata – burknął wydymając usta. - Syrii, nie zostawiaj mnie tu samego...
  • Daj spokój Reg. Wrócimy do tej rozmowy rano, kiedy będę przytomniejszy. Teraz śpij już, mały.

Ale nie wróciliśmy do tej rozmowy. Ani następnego dnia ani nigdy później... A Regulus zmienił się. Zostawiłem go samego a moi rodzice zrobili mu pranie mózgu. Nigdy nie przestanę tego żałować.

Wracając jednak do tematu, jeśli więc nie Petunia, to kto? 

Spróbowałem delikatnie zmienić pozycję aby nie nadwyrężać wycieńczonego ciała i w duchu przyznałem, że to musi być jednak Petunia. Ciekawe ile mój chrześniak ma w takim razie lat. Czy poszedł już do Hogwartu? Czy wdał się w Jamesa czy może w Lily? W pamięci dalej mam małego, słodkiego szkraba. Jego pierwsze słowo, które brzmiało, „Łapa” ( Mój szkolny przydomek.). Mina Jamesa, który od dobrego miesiąca nakłaniał go do powiedzenia „Tata”, była po prostu bezcenna.

Szesnasty października 1981 roku
  • Powiedz to Rogasiątko – stałem w progu drzwi do pokoju mojego chrześniaka, obok rozbawionej Lily obserwując nieudolne próby Jamesa nakłonienia Harry'ego to wypowiedzenia pierwszego słowa.
  • Czasem mam wrażenie, że on sam jest jeszcze dzieckiem – odzywa się nagle dziewczyna. Mówi to żartobliwym tonem jednak wiem, że nie chodzi tu o to co robił James z Harrym, lecz o lekkomyślność Jamesa podczas misji Zakonu Feniksa. Patrząc w jej zielone oczy dostrzegam miłość do tej dwójki przed nami ale też jakby pretensję.
  • No dalej, Rogasiątko... Powiedz: Tata – próbował dalej Rogacz jednak jedynym wynikiem było niezrozumiałe spojrzenie dziecka.
  • Nie masz za knuta podejścia do dzieci Rogacz – mówię odpychając go lekko na bok, po czym zwracam się do chłopca siedzącego w kołysce.
  • Cześć Harry – dzieciak uśmiecha się radośnie na mój widok i wyciąga pulchne rączki w moją stronę.
  • Spadaj Łapa. Nie widzisz, że jesteśmy zajęci?! - mówi urażony Rogacz próbując mnie odepchnąć.
  • A nie mówiłam? - słyszę rozbawiony głos Lily.
Niespodziewanie słyszymy cichy głosik wydobywający się z kołyski i wszyscy zamieramy, James i ja w nieco dziwnych pozycjach.
  • Lapa – powtarza Harry, tym razem nieco wyraźniej. Lily zerwała się ze swojego miejsca i z szerokim uśmiechem na twarzy.
  • Mój malutki syneczku – zagruchała biorąc go na ręce i zaczynając łaskotać. James jest jeszcze przez chwilę sparaliżowany niedowierzaniem po czym powoli odwraca się w moją stronę. Z trudem przełykam ślinę.
  • Łapa... - mówi groźnym tonem – Zginiesz...

Czuję bolesne ukłucie w piersi przypominając sobie to wydarzenie. James... Lily... Harry... Dosięga mnie beznadziejna tęsknota za tym co było i za tym co nie ma szansy powrócić. Ale Harry żyje. Jest gdzieś tam, daleko najpewniej nie mając pojęcia, że ktoś taki jak Syriusz Black, w ogóle istnieje, ale żyje i jedynie to się liczy.

Nagle słyszę trzask obok mojej celi i całym sobą zmuszam się aby lekko unieść się na łokciach. Minister znów przyjechał na kontrolę.
  • Minister Knot - parskam gorzko - Cóż za zaszczyt...Przeczytał pan już może gazetę? Trochę tu nudno. Nie żebym narzekał na towarzystwo, ale Dementorzy nie są zbyt rozrywkowi...Sam pan wie... - wychrypiałem.
Mówiłem z ogromnym trudem, ale warto było się pomęczyć, chociażby dla samego wyrazu twarzy Knota, który ku mojemu zdziwieniu rzucił mi gazetę pod nogi i w panice kazał Aurorowi natychmiast się stąd zabrać.
Moje spojrzenie zaraz po podniesieniu gazety padło na datę.

Lipiec 1993 roku.

Dwanaście lat... Spędziłem tu dwanaście lat! Dwanaście przeklętych, straconych lat!

W jednej chwili poczułem jak wracają mi siły i byłem gotowy zabić pierwszą lepszą osobę, która by się pojawiła! Gorzej już i tak być nie mogło. Kiedy, lekko się uspokoiłem zacząłem już spokojnie przeglądać gazetę wciśnięty w najbardziej oddalony od drzwi kąt celi. Mój wzrok przykuło zdjęcie rodziny, która wygrała w loterii i spędza wakacje w Egipcie. Poznaje ich! To muszą być Molly i Artur Weasley'owie a pozostała gromadka to ich dzieciaki. Przyznam szczerze, że dorobili się sporej rodziny. Najmłodszy z chłopców musi być w wieku Harry'ego. Trzynaście lat... Ma już trzynaście lat. Na następnej stronie widnieje artykuł o nowym nauczycielu OPCM. Dech zapiera mi w piersi, kiedy widzę to nazwisko.

NOWY NAUCZYCIEL OBRONY PRZED CZARNĄ MAGIĄ! Po tym jak Gilderoy Lockhart w próbie zaatakowania uczniów uszkodzoną różdżką postradał zmysły (Warto nadmienić, że jednym z uczniów, których próbował zaatakować, był sam Harry Potter) posada nauczyciela obrony przed ciemnymi mocami znów się zwolniła. Co dziwne od blisko pięćdziesięciu lat żaden z nauczycieli nie utrzymał się na niej dłużej niż rok! W tym roku stanowisk to obejmie absolwent Hogwartu, Remus Lupin. Pozostaje nam mieć nadzieje, że szanowny pan Lupin będzie nieco bardziej kompetentny od swojego poprzednika i również skończy nieco lepiej. Co do Pana Lockharta (Osobny artykuł o jego kłamstwach ukazał się w czerwcu) to przebywa on aktualnie w szpitalu Św. Munga na oddziale zamkniętym gdzie trafiają pacjenci dla, których nie ma już szans na poprawę.

Specjalnie dla państwa pisał reporter Proroka Codziennego,

John Carter


Harry Potter

Remus Lupin

Dwa nazwiska, które znaczą dla mnie najwięcej na świecie. Osoby, za które bez wahania oddałbym życie. Remus - nauczycielem. Zawsze nabijałem się z niego, że powinien wybrać karierę nauczyciela jednak nigdy nie sądziłem, że brał to kiedykolwiek pod uwagę. W Hogwarcie to właśnie Remus ganiał mnie i Jamesa do książek a kiedy czegoś nie rozumieliśmy, z radością nam to tłumaczył. Kiedy tak się nad tym zastanawiam to Remus, którego znałem doskonale nadawał się na nauczyciela. Tylko czy nadal jest tym samym człowiekiem? Ostatni raz widziałem go kiedy Aurorzy wlekli mnie po holu Ministerstwa Magii.

Pierwszy listopada 1981 roku
  • Odciął go sobie... wykiwał mnie... wykiwał nas wszystkich – śmiałem się jak opętany podczas gdy Aurorzy wlekli mnie w stronę kominka, z którego przeniesiemy się do Azkabanu. Wokół nas zebrała się grupa ludzi. Nic mnie to nie obchodziło. Nie obchodziło mnie, że właśnie wleką mnie do najgorszego więzienia świata. Liczyło się tylko wspomnienie zielonego światła, które tak niespodziewanie wypaliło z różdżki Petera i widok szczura znikającego w ściekach. Niespodziewanie ktoś uderza mnie w twarz. Mrugam starając się zobaczyć kto to zrobił. Serce zamiera w mojej piersi.
  • Remus... - mówię starając zmusić się głos do posłuszeństwa – Remus! To nie ja! Jestem niewinny – Nagle dociera do mnie co się dzieje. Jednak Lunatyk mi nie wierzy.
  • Zgnijesz tam – syczy głosem przesyconym bólem i nienawiścią. - Mam nadzieję, że tam zgnijesz! Jesteś chociaż dumny z tego co zrobiłeś?!
Patrzy na mnie ostatni raz a w jego oczach dostrzegam pytanie „ Dlaczego? ”. A później odchodzi. Odchodzi na dwanaście długich lat.

Nie mam mu tego za złe, zasłużyłem na znacznie więcej. Może to nie ja zdradziłem ale to ja oskarżyłem o zdradę jego i to ja namówiłem Lily i Jamesa, by prawdziwego zdrajcę uczynili swoim Strażnikiem Tajemnicy.

Dziś już wiem, że było to błędem ale wtedy to wydawało się genialne.
Ja byłem zbyt oczywisty, nawet głupiec zauważył by jak blisko Potterów zawsze byłem. A Peter, ten mały, ciapowaty i niezdarny chłopiec? Przypomina mi to mugolskie powiedzenie,

Cicha woda brzegi rwie”

Kiedyś nie rozumiałem o co chodzi Lily, gdy przytaczała to powiedzenie w rozmowach o Glizdogonie. Teraz już rozumiem.

Lily Evans - Potter była najinteligentniejszą i najbardziej spostrzegawczą osobą jaką miałem przyjemność poznać. Jeśli było trzeba potrafiła stać się naprawdę niebezpieczna.

Ona i James byli niezwykle potężni i gdyby nie to że Voldemort zaatakował ich kiedy nie mieli przy sobie różdżek to jestem niemal pewien, że udało by się im przeżyć. Razem byli nie do złamania. Udałoby im się uciec... Gdyby tylko mieli przy sobie różdżki...

Ale fakt pozostaje faktem, że nie mieli ich przy sobie i zginęli.

W gazecie nie było już nic wartego uwagi więc odkładam ją obok a ta powoli zamyka się tak, że znów widać stronę główną ze zdjęciem rodziny Weasley'ów .

Dlaczego coś mi nie pasuje w tym zdjęciu?

Coś jest z nim nie tak, tylko co?

O Merlinie!

Ten szczur na ramieniu najmłodszego z chłopców...

Przecież to nie możliwe! Przyglądam się dokładniej i w słabym świetle księżycowego światła wpadającego przez kraty okna jestem w stanie dostrzec brak palca w przedniej łapie szczura.

Cholera jasna! To On! Przez tyle lat... To takie pomysłowe, znalazł sobie rodzinę czarodziejów, żeby być na bieżąco.

O Merlinie po raz drugi!

Harry!

Jeśli Voldemort znajdzie sposób by się odrodzić (nigdy nie wierzyłem, że naprawdę zginął tej nocy) ten szczur nie zawaha się i mój chrześniak znajdzie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie! Tylko ja wiem, że ten zdrajca żyje, ale będąc tutaj nic nie mogę zrobić.

Myśl Black!

Gdybym tylko dał radę się przemienić. Dementorzy są ślepi... Umysł psa jest mniej złożony a jego emocje mniej wyczuwalne. To mogłoby się udać.

Dawno się nie przemieniałem. Ostatni raz ponad dwanaście lat temu. Zamykam oczy i odganiam wszystkie myśli, tak jak robiłem to tysiące razy. Powoli skupiam się na każdej części mojego ciała i wyobrażam sobie jak się zmienia. Kilka minut później czuję jak powoli sierść obrasta moje ciało, ręce i nogi zmieniają się w łapy. Już nie jestem człowiekiem a psem do złudzenia przypominającym Ponuraka. Co teraz? Jestem tak chudy, że bez problemu udaje mi się przecisnąć przez kraty. Staram się stawiać łapy jak najciszej. Idąc mijam cele mojej pomylonej kuzynki, Bellatrix Lestrange, która nawet po upadku Voldemorta nie wyrzekła się go. Kiedy Aurorzy ją tu przywieźli rozmawiali o tym co zrobiła. Torturami doprowadziła do szaleństwa Alicję i Franka Longbottom. Alicja był świetną Aurorką, najlepszą przyjaciółką Lily a przede wszystkim była matką. Frank również był Aurorem i ojcem. Kumplowałem się z nim jeszcze w Hogwarcie. To był naprawdę dobry człowiek, nie zasłużył na los, który go spotkał. Żadne z nas nie zasłużyło.

Wydawało mi się że minęła cała wieczność zanim znalazłem wyjście. Pozostało mi jeszcze tylko przepłynąć może północne i będę wolny.

Rozdział 3 – Wspomnienia, które wracają

Po dwunastu latach znów poczułem nie zmącony niczym podmuch wiatru, znów postawiłem nogi...to znaczy łapy, na stałym lądzie. To było nieziemskie uczucie, nie wiem do czego je porównać. Żeby zrozumieć co wtedy czułem, trzeba by to przeżyć samemu (Z doświadczenia nie polecam iść do Azkabanu na choćby minute, co dopiero na dwanaście lat, ale chyba łapiecie metaforę).

Przepłynięcie morza było niemal morderczo wyczerpujące więc po wyjściu z wody położyłem się pod pierwszym lepszym drzewem i pierwszy raz od dwunastu lat spokojnie zasnąłem.

***

Obudziły mnie pierwsze promienie lipcowego słońca. Jako pies nie wzbudzałem niczyich podejrzeń. Zwinąłem gazetę z kosza na śmieci i udałem się w kierunku jednej z ciemniejszych uliczek gdzie przemieniłem się w człowieka.

Wiedziałem, że gazeta jest mugolska więc jedyne co mnie w niej interesowało to dokładna data.

31 lipca 1993 roku. Biorąc pod uwagę, że gazeta jest wczorajsza dziś musi być pierwszy lipca. Jednak coś mi podpowiada, że trzydziesty pierwszy jest jakąś ważną datą. Przez chwilę zastanawiam się nad tym po czym przychodzi olśnienie. Urodziny Harry'ego. Czuje się okropnie, kiedy myślę, że chłopiec nie będzie miał pojęcia kim jestem nawet jeśli stanę przed nim. Jedyne co może sobie pomyśleć to to, że jestem zbiegłym z Azkabanu mordercą. Założę się, że gazety będą szalały, kiedy Dementorzy odkryją moją ucieczkę.

Dalej nie mogę uwierzyć, że tego dokonałem. Uciekłem z Azkabanu! Dokonałem tego jako pierwszy w historii czarodziejskiego świata!

Nie mam czasu żeby teraz o tym rozmyślać. Jest jedno miejsce, które muszę koniecznie odwiedzić. Nie wybaczył bym sobie gdybym tego nie zrobił. Skupiam się na obrazie Doliny Godryka i czuję jak moja magia mnie otacza. Na chwilę zapiera mi dech a kiedy mogę już swobodnie oddychać stoję w zupełnie innym miejscu. Jednak nie zapomniałem jak się to robi. Zmieniam się z powrotem w psa i ruszam powoli ulicą. Sporo się tu zmieniło i przez chwilę boję się, że zburzyli ten dom. Kiedy, jednak docieram na miejsce wiem, że moje obawy były bezpodstawne. Ich dom wciąż stał tam gdzie kiedyś, jednak to co wydarzyło się tu w Halloween 1981 roku pozostawiło na małym, jednorodzinnym domku trwałe ślady. Niemal całe górne piętro jest zburzone. Przed oczami staje mi scena sprzed dwunastu lat.

Trzydziesty pierwszy października 1981 roku

Czuję narastający niepokój. Coś mnie tknęło i zamiast siedzieć spokojnie w domu ruszyłem na motocyklu do kryjówki Petera. To było coś mniej niż wizja lecz więcej niż przeczucie. Dzwonie do drzwi a dźwięk dzwonka złowieszczo rozbrzmiewa w głuchej ciszy.
  • Peter?! Peter otwórz, to ja, Syriusz – krzyczę zmuszając mój głos do posłuszeństwa.
Wyciągam różdżkę i sam otwieram drzwi. Może to moja magia, może wyostrzone zmysły Animaga, a może jedynie zwykłe przeczucie, ale coś mi mówi, że nikogo tutaj nie znajdę. I mam rację, dom jest pusty. Schodząc po schodach wszystko zaczyna układać się w mojej głowie. Zrozumiałem, wszystko nabrało sensu. Od jakiegoś czasu ktoś wynosił informację z Zakonu. Podejrzewaliśmy Remusa i dyskretnie staraliśmy się go odsunąć od tajnych informacji jednak to nic nie dało. Co byśmy nie zrobili Śmierciożercy zawsze byli o krok przed nami. Teraz wszystko stało się jasne. To nie Remus był zdrajcą, to Peter. Przez cały rok donosił Voldemortowi o każdym naszym posunięciu. Ruszam do Doliny Godryka modląc się by nie było za późno. Zatrzymuje się przed ich domem i już wiem, że się spóźniłem. Całe górne piętro jest w istnej ruinie. Jedną ścianę całkowicie rozwaliło. Wchodzę do środka błagając w duchu by nie znaleźć ich ciał. Na próżno. Przy schodach leży ciało mojego najlepszego przyjaciele.
  • Nie!!! - krzyczę rozpaczliwie i padam przy nim na kolana.
Łapię go za martwą rękę, która jeszcze jest ciepła, poprawiam mu okulary, które zsunęły się na czubek nosa, zamykam oczy, które straciły swój niezwykły blask. Wygląda jakby spał i przez chwilę mam ochotę potrząsnąć nim krzycząc by się obudził. Czuję coś mokrego na policzku. Ze zdziwieniem dostrzegam, że płaczę. Płaczę pierwszy raz od piętnastu lat.

Blackowie nie płaczą, tylko słabi ludzie płaczą!

Jestem słaby i teraz to widzę. Mój świat się skończył. Nie mam już nikogo. James, Lily, Harry...To było moja jedyna, PRAWDZIWA rodzina. Tak bardzo chcę by James wstał z podłogi krzyczą „Dałeś się nabrać, stary” jednak nic takiego się nie dzieje. James Rogacz Potter jest definitywnie martwy.

Nagle ciszę przerywa dziecięcy płacz.
  • To nie możliwe - szepcze i na trzęsących nogach ruszam na górę.
Schody skrzypią pod moimi nogami. James miał je naprawić...Nie zdążył. Otwieram drzwi do sypialni małego Harry'ego skąd dochodzi płacz i muszę się powstrzymać by nie uciec jak zwykły tchórz. Ale jestem Gryfonem i naszą zaletą jest to, że nie ulegamy strachu ani słabości. Na podłodze leży ciało Lily Potter. Płomiennorude włosy rozsypane są wokół jej głowy tworząc coś na kształt aureoli. Na jej twarzy nie widać strachu, jest tam jedynie determinacja. Patrzę w jej piękne zielone oczy, które nawet po śmierci właścicielki nie utraciły swojego uroku. Zamykam je szybkim ruchem. Patrzenie w nie sprawia mi ból, którego nie potrafię znieść. Moje spojrzenie pada na dziecko w kołysce. Jest cały zapłakany a z czółka gdzie pojawiła się niewidziana do tond przeze mnie blizna leci ciurkiem krew. Biorę go na ręce i przytulam do siebie z całej siły jakbym w ten sposób mógł ochronić go przed okrucieństwem tego świata.
  • Cicho, malutki... Wszystko będzie dobrze... - szepcze samemu pragnąc w to wierzyć.
Zimne krople deszczu przywracają mnie do rzeczywistości. Zaskomlałem żałośnie patrząc na dom, dając tym upust mojej rozpaczy. Stoję jeszcze chwilę po czym wolnym krokiem kieruje się w kierunku cmentarza. Nie byłem na pogrzebie, nie zdążyłem... Znalezienie właściwego grobu zajmuje mi kilka wlekących się w nieskończoność minut. W końcu znajduje ten właściwy i zmieniam się przy nim w człowieka nie dbając o to czy ktoś mnie zobaczy.

Lily Potter James Potter

Urodzona 30 stycznia 1960 roku Urodzony 27 marca 1960 roku

Zmarła 31 października 1981 roku Zmarł 31 października 1981 roku

Śmierć jest ostatnim wrogiem, który zostanie pokonany”

Niechciane łzy znów płyną mi po policzkach. Wycieram szybkim ruchem.
  • Tęsknie za wami - mówię cicho mając nadzieje, że wiatr zaniesie mój szept do nieba, do Lily i Jamesa.
Nie potrafię się opanować, klękam i kilka minut później nie jestem w stanie odróżnić własnych łez od kropli deszczu.
  • Pomszczę was, przysięgam - szepcze i muszę wierzyć, że faktycznie tak będzie bo inaczej postradałbym zmysły.
Sam nie wiem ile czasu tam spędziłem. Zdawało się to niemal wiecznością. Nigdy nie sądziłem, że kiedyś nadejdzie taki dzień w którym będę klęczał na grobie Jamesa. Jego śmierć wydawała się czymś niemożliwym, nierealnym. Sądziłem, że to nie może się stać... Dopóki się nie stało.

Co ja sobie właściwie myślałem? Przecież nikt nie jest nieśmiertelny. Ale, kiedy patrzyłem na naszą czwórkę wydawało mi się że nic nie jest w stanie nas złamać, że cały świat stoi przed nami otworem. Planowaliśmy podróże po świecie, szalone imprezy, codziennie nowa przygoda...

Później był Zakon i nasze plany musiały poczekać. Tak ciężko mi uwierzyć, że więcej ich nie zobaczę, to uczucie jest nie do zaakceptowania. To tak jakby śnić i nie móc się obudzić...

Powoli ruszam w dalszą drogę.

Dokąd?

Nie wiem...

Po drodze znów mijam ich dom i po chwili zastanowienia wchodzę do środka. Jest tam jedna rzecz, którą chcę zabrać. Nie szukam długo, na tym co pozostało z kominka wciąż stoją zakurzone ramki ze zdjęciami. Biorę tylko dwa. Na jednym stoję ja trzymający Harry'ego a obok James przytulający Lily, z boku stoi nieśmiały jak zawsze Lunatyk. Drugie zdjęcie przedstawia skład Zakonu Feniksa.

Alicja i Frank Longbottom - Doprowadzeni torturami do szaleństwa w celu uzyskania informacji, jednak nic nie powiedzieli

Lily i James Potter - Zginęli w obronie syna, zaatakowani, kiedy nie mieli różdżek

Marlena McKinnon - Dwa tygodnie po zrobieniu tego zdjęcia już nie żyła.

Gideon i Fabian Prewett - By ich zabić potrzeba było aż pięciu Śmierciożerców. Głównym celem był Gideon i chociaż Fabian mógł przeżyć, nie zostawił brata.

Dorcas Meadowes - Zabił ją sam Voldemort, jej śmierć była wielkim ciosem dla Zakonu. Nie łączyło nas nic poza przyjaźnią ale jej śmierć wywarła duży ślad w mojej psychice.

Nie wiele osób przeżyło wojnę a ci, którzy cudem uchowali się przy życiu zmienili się nie do poznania. Każdy z nas musiał dorosnąć zbyt szybko, zbyt wiele razy musieliśmy stawić czoła śmierci. Przypomina mi to o misji z której ja i Remus cudem uszliśmy z życiem.

Ósmy grudnia 1980 roku

Ludzie pracujący dla Zakonu ginęli w zastraszającym tempie. Ja i Remus mieliśmy się spotkać z Marleną McKinnon, która posiadała istotne dla nas informację. Voldemort od jakiegoś czasu polował na nią i jej rodzinę dlatego musieliśmy spotkać się w tajemnicy. Miejscem spotkania był stary, opuszczony, mugolski parking. Szliśmy powoli z różdżkami wyciągniętymi przed siebie.

Byliśmy tylko my dwaj, ja i Remus. Im nas mniej tym lepiej, trudniej będzie nas zauważyć, a jeśli nas złapią zginie nas mniej. To prosta choć nieco okrutna logika. Nagle usłyszałem szelest za nami i gwałtownie się obróciłem.
  • Spokojnie, to tylko ja - usłyszałem cichy głos należący z pewnością do Marleny. Była to młoda blondynka o drobnej budowie.
  • Hasło - odpowiedziałem, chcąc upewnić się, że to faktycznie ona.
  • Ad huius ratio nos ad victoriam numero discipulorum* - odetchnąłem z ulgą. To faktycznie była ona.
  • Jakie informacje przynosisz Marleno?
  • W Zakonie jest szpieg...
  • To wiemy już od dłuższego czasu - przerwałem jej niezbyt uprzejmie
  • Znam jego tożsamość...
Nie zdążyła jednak skończyć. Zielone światło, które wypłynęło z różdżki postaci stojącej za nią skutecznie jej to uniemożliwiło. Nim zdążyłem jakkolwiek zareagować Marlena padła martwa na ziemie.
  • Cholera! - warknąłem i uniosłem wyżej różdżkę
  • Ktoś nas wydał - szepnął Remus potwierdzając to co było oczywiste. Zewsząd otoczyły nas zamaskowane postacie w czarnych szatach - Śmierciożercy
  • Proszę, proszę, mój drogi kuzyn należy do Zakonu Feniksa - usłyszałem szyderczy głos Bellatrix Lestrange. Jako dzieci byliśmy bardzo blisko jednak wystarczyło żebym trafił do Gryffindoru by się mnie wyrzekła.
  • Nie mów, że się tego nie spodziewałaś Bello... Ja zawsze miałem naturę buntownika, nie mógłbym tak jak ty, płaszczyć się przed Voldemortem...
  • Jak śmiesz wymawiać jego imię, Ty plugawa zakało rodziny! - krzyknęła wściekła.
  • Śmiem, bo w przeciwieństwie do ciebie nie jestem jego pieskiem na posyłki! - syknąłem przepełnionym kpiną głosem.
Czułem jak Lunatyk obok mnie cały się spina. Sytuacja była beznadziejna. Ich było około dziesięciu nas dwóch oraz martwa Marlena. Właściwie mogliśmy zacząć kopać sobie groby. Jednak nie zamierzaliśmy się poddać. Jeśli umierać, to z godnością.
  • Cholerny zdrajca własnej krwi! - jej krzyk odbił się echem od ścian przez co niemal miałem ochotę zatkać sobie uszy.
Ja zdołałem się powstrzymać, jednak niektórzy ze Śmierciożerców nie byli tak odporni. To był jedyny moment. Pociągnąłem Remusa i zaczęliśmy biec. Za nami błyskały zaklęcia, które mijały nas dosłownie o cale. Na cały budynek było nałożone zaklęcie anty - deportacyjne więc nie mieliśmy szans się deportować. Przypomniałem sobie o moim lusterku dwukierunkowym, które było połączone z lusterkiem Jamesa. Zawsze nosiliśmy je przy sobie, to był nasz prywatny środek komunikacji. Wyciągnąłem je z biegu z kieszeni modląc się by go nie upuścić.
  • James - krzyknąłem. Po chwili, która trwała wiecznie w lusterku pojawiła się twarz mojego przyjaciela.
  • Ktoś nas wydał, James, sprowadź pomoc bo za kilka minut będziemy martwi - nie dałem mu dojść do słowa. Uśmiech ,który jeszcze przed chwilą miał na twarzy został zastąpiony mieszanką szoku i przerażenia.
  • Biegnę do Dumbledore'a - powiedział i zniknął. Niewiele myśląc schowałem lusterko z powrotem do kieszeni.
Przed nami korytarz skręcał gwałtownie lewo. Posłałem za siebie na oślep kilka zaklęć i przyśpieszyłem biegu. Nasza ucieczka nie trwała długo, kilka minut później przed nami wyrosła ściana. Byliśmy w pułapce. Nie minęła dłuższa chwila a przed nami stanęli ciężko dyszący Śmierciożercy.
  • Koniec ucieczki! - warknęła wściekła Leastrange – Zakon Feniksa straci dziś trójkę ludzi! Crucio!
Koszmarny ból przeszył całe moje ciało, mięśnie napięły się boleśnie a warga, którą nie wiem kiedy przygryzłem zaczęła krwawić. Ból odbierający zmysły zdawał się trwać i trwać nim Bella zdjęła łaskawie swoje zaklęcie.
  • Co by tu z wami zrobić? Popatrzcie jak Dumbledore troszczy się o swoich ludzi, wysłał was na pewną śmierć - dźwięk jej śmiechu przyprawiał o ciarki.
  • Pospiesz się Bella, Czarny Pan nie lubi czekać - rozpoznałem głos Malfoya
  • Psujesz całą zabawę, Lucjuszu...
  • Pamiętaj, że mamy coś ważniejszego do roboty niż torturowanie twojego plugawego kuzyna i jego Wilkołaczka.
  • Daj mi dziesięć minut i możemy się stąd zabierać...
  • Masz pięć minut i ani sekundy dłużej!
  • Świetnie! Crucio!
Tym razem zaklęcie było wymierzone w Lunatyka. Widziałem jak całym sobą walczy by nie wypuścić z ust żadnego dźwięku, który byłby oznaką słabości.

- Sectumsempra

I znów oberwałem ja. Niewidzialne noże pocięły całą moją klatkę piersiową. Nie miałem pojęcia kto rzucił zaklęcie ale głos brzmiał dziwnie znajomo. Ból uniemożliwił mi koncentrację. Biała koszula powoli zaczęła przesiąkać krwią. Miałem ochotę krzyczeć, drzeć się wniebogłosy. Powstrzymała mnie przed tym jedynie przysięga złożona Jamesowi.

Jeśli nas złapią, obiecaj, że przed śmiercią nie okażesz im słabości, że nie uda im się nas złamać”

Jedyne co mi teraz pozostała to przygryzać boleśnie wargę i czekać aż się wykrwawię albo oberwę Avadą. Przed oczami miałem obraz Dorcas Meadowes i Anabell Crage, które przed śmiercią przeszły wielogodzinne tortury. Wiele razy zastanawiałem się co one czuły, o czym myślały, czy miały nadzieje, że wyjdą z tego cało? Kiedy, dorwali je Śmierciożercy, Dorcas była w piątym miesiącu ciąży z Fabianem.

Następnych parę minut była prawdziwą katorgą. Cały mój umysł wypełniał przenikliwy ból, który nie ustępował nawet na sekundę.
  • Rzućcie różdżki, jesteście otoczeni! - magicznie zwielokrotniony głos Dumbledore'a rozległ się w pomieszczeniu.
Miałem ochotę zatańczyć ze szczęścia jednak dotkliwy ból całego ciała skutecznie mi to uniemożliwił. Dookoła nas rozgorzała bitwa. Ani ja, ani Lunatyk nie byliśmy w stanie się ruszyć. Widziałem Jamesa, który biegł w naszą stronę, na moje usta mimo bólu wkradł się blady uśmiech. Niespodziewanie poczułem jak ostrze rodzinnego sztyletu Blacków przebija mój brzuch.
  • To cię nauczy, że rodziny nie należy zdradzać! - usłyszałem tuż przy uchu głos, którego tak bałem się usłyszeć.
Regulus, mój braciszek, który przychodził do mnie w nocy cały zapłakany z powodu koszmarów. Braciszek, który znienawidził mnie, kiedy trafiłem do Gryffindoru. Mój mały braciszek, którego nie udało mi się uchronić przed wpływem mojej rodzinki. Braciszek, którego mimo nienawiści, jaką mnie darzył, kochałem całym sercem. Mój braciszek właśnie wbił mi sztylet w brzuch. To samo w sobie było czymś nie do pomyślenia, jednak nie sztylet tkwiący w moim brzuchu tak mnie przeraził a trucizna, którą był nasączony jak każdy rodowy sztylet i o której Regulus doskonale wiedział.

Już wcześniej podejrzewałem, że Reg został Śmierciożercą, ale nigdy nie powiedział bym, że spróbuje mnie zabić. To właśnie wtedy Regulus przestał dla mnie istnieć. Wcześniej miałem nadzieje, że mój brat pójdzie po rozum do głowy, jednak to co zrobił odebrało mi ją całkowicie.

Gdyby nie Lily i jej zdolności w dziedzinie eliksirów i antidotów zginąłbym jak nic. Mogę spokojnie powiedzieć, że zawdzięczam jej życie.

Biorę głęboki oddech i odpycham od siebie wspomnienia. Nie czas teraz na rozpamiętywanie. Wyjęte z ramek zdjęcia wkładam do kieszeni.

Ruszam w dalszą drogę...

Dokąd?

A kto to wie...

*To Słuszność idei zaprowadzi nas do zwycięstwa, nie liczba jej wyznawców.

Rozdział 4 – Demony przeszłości

Wolność...

Czym jest wolność?

Myślałem, że będę szczęśliwy, kiedy ją odzyskam.

Ale nie jestem.

Przeszłość nie pozwala mi o sobie zapomnieć. Wspomnienia pojawiają się na każdym kroku i nie sposób jest nie pamiętać. Ale to dobrze, nie mogę zapomnieć...Nie chcę zapomnieć bo to szczęśliwe wspomnienia mimo że sprawiają mi ból. Kiedyś to samo powiedziała Lily o Anabell i Dorcas, swoich najlepszych przyjaciółkach, które zginęły podczas wojny jeszcze przed tym jak Voldemort zjawił się w dolinie Godryka by zabić ją i Jamesa.

Dwudziesty ósmy stycznia 1981 roku

Staliśmy w deszczu patrząc pustym wzrokiem na dwa wolno stojące obok siebie nagrobki. Były martwe i żadne z nas nie mogło temu zaprzeczyć. Zginęły. Zginęły jak bohaterki. Może postawią im w przyszłości pomnik? Może po śmiertelnie odznaczą je orderem Merlina? Nie wiem... Co by nie zrobili one pozostanę martwe.

Dorcas Meadowes
Urodzona 14 marca 1960 roku
Zmarła 26 stycznia 1981 roku
Ci, których kochamy nie umierają nigdy, bo miłość, to nieśmiertelność”

Anabell Crage
Urodzona 17 czerwca 1960 roku
Zmarła 26 stycznia 1981 roku
Żegnając przyjaciela, nie płacz, ponieważ jego nieobecność ukaże ci to, co najbardziej w nim kochasz”

Czułem jakby to wszystko było snem, koszmarem, z którego zaraz się wybudzę. Dorcas, dziewczyna, która w Hogwarcie wrzeszczała na mnie i resztę Huncwotów, kiedy przefarbowaliśmy jej włosy na niebiesko. Dorcas, która z szalonej imprezowiczki stała się dojrzałą kobietą, gotową na macierzyństwo. I Anabell. Zawsze spokojna, wyrozumiała, jednak na polu zamieniała się w prawdziwą lwicę. Anabell i Dorcas były cudownymi osobami i nie powinny umrzeć tak młodo. Niespodziewanie czuję dotyk ciepłej, małej dłoni na ramieniu.
  • Lily... - patrzę na nią pytająco, jednak ona całkowicie to ignoruje. Łapie mnie za rękę ściskając ją lekko.
  • To dziwne, prawda? - pyta cicho nie odrywając wzroku od nagrobków – Jeszcze tydzień temu miałam obok siebie dwie cudowne przyjaciółki, a teraz... teraz po prostu już ich nie ma... - kończy łamiącym się głosem.
Chciałbym móc jakoś ją pocieszyć. Ale nie potrafię... nie potrafię bo czuję dokładnie to samo. Jeszcze tydzień temu dwie cudowne osoby żyły na tym świecie a teraz leżą trzy metry pod ziemią... zimne... nieruchome...martwe...
  • Ale to nie znaczy, że mogę o nich zapomnieć. Nie mogę... nie chcę bo to one wniosły radość do mojego życia. Owszem, zapomnienie sprawiłoby, że rana w moim sercu przestanie krwawić ale byłoby ujmą dla ich pamięci. Zapomnienie i obojętność to najgorszy grzech, Syriuszu. - łzy znów przyozdabiają jej zarumienione od zimna policzki.
Miałem wrażenie, że Lily potrafi czytać w moich myślach. Wypowiedziała na głos wszystko to co czułem. I znów jestem pod wrażeniem jak niezwykłą osobą jest Lily Potter.

Mam wrażenie jakby to wydarzyło się w innym życiu. Mimo że bardzo bym chciał dziś już nie jestem w stanie przypomnieć sobie koloru jej oczu. Nie potrafię przywołać wesołego śmiechu Jamesa ani uśmiechu Dorcas. Nie mogę sobie przypomnieć zapachu Remusa i pierwszych kroczków Harry'ego. To wszystko zabrali mi Dementorzy, pozostawiając jedynie zimną pustkę, która co dzień mi o sobie przypomina tępym bólem w piersi. Jedyne czego teraz pragnę, to zemsta. To ona stała się moim celem. Tak nisko upadłem... Co dalej, kiedy już się zemszczę? Czy będę mógł spokojnie odejść? Czy będę potrafił pożegnać się z życiem? A może odnajdę Remusa i Harry'ego, wszystko im wytłumaczę i...

No właśnie, co później? Dla mnie nie ma później. Jestem skazany za morderstwo, którego nie popełniłem, ale kto mi uwierzy?! Nie mogę wciągnąć w to bagno ludzi, których kocham.

Krążę bez celu i nagle ogarnia mnie przemożna chęć zrobienia czegoś. Czegokolwiek. Po prostu czuję, że dłużej nie zniosę już tej bezczynności.

Harry

Remus

Harry

Remus

Te dwa imiona odbijają się echem po mojej głowie. Czuję, że muszę zobaczyć którego z nich by przekonać się, że naprawdę są żywi, bezpieczni, szczęśliwi. Robi się już ciemno kiedy podejmuję decyzję o udaniu się na Privet Drive, gdzie mieszka Petunia ( A przynajmniej mieszkała dwanaście lat temu). Jeśli Harry jednak tam mieszka... Cóż, chciałbym go zobaczyć. A później... później zobaczy się.

***

Co mnie podkusiło żeby tu przyjść?! Nie mam pojęcia gdzie jest dom Petuni. A nawet jeśli go znajdę, szanse, że Harry tu mieszka są bliskie zera. Pewnie przejęła go jakaś rodzina czarodziei i wychował się w szczęśliwym domu a nie z Petunią, która ze wszystkich rzeczy na świecie najbardziej nienawidziła magii. Niespodziewanie moje wyostrzone zmysły Animaga wychwytują dźwięk czyiś kroków. Mimo że pod postacią psa szansę, że ktoś mnie rozpozna są naprawdę niewielkie to rzucam się w stronę krzaków. Kroki są coraz bliżej mnie i mimowolnie spinam się, gotowy do ucieczki.

I wtedy go zobaczyłem. Szedł szybkim krokiem, ciągnąc za sobą kufer. Wydawał się nieco strapiony. Moje serce zaczęło bić szybciej, oddech przyśpieszył.

James.

Mój martwy przyjaciel stał przede mną. Przez krótką chwilę byłem pewny, że zaraz podniesie rękę do włosów, by stworzyć na głowie jeszcze większy bałagan. Nieświadomy tego co robię, ruszyłem do przodu. Łapą nadepnąłem na jakiś patyk, który wydał przy tym cichy dźwięk. Był on jednak na tyle głośny by zaalarmować chłopaka stojącego przede mną. Odwrócił się w moją stronę z różdżką wyciągniętą przed siebie.
  • Lumos – może to głupie ale wydawało mi się, że wręcz mogę usłyszeć nutkę strachu w jego głosie.
Małe światełko zajarzyło się przy końcu różdżki, oświetlając dokładnie twarz chłopaka. Zielone oczy rozglądały się czujnie dookoła. To nie James! - krzyczało coś we mnie. Oczy Jamesa z pewnością nie były zielone. Skowyt przepełniony uczuciem zdrady, niesprawiedliwości i bólu wydobył się z mojego gardła nim zdołałem go powstrzymać. Chłopiec odskoczył gwałtownie do tyłu, potykając się przy tym. Wyciągnął rękę przed siebie a po chwili z głośnym hukiem pojawił się przed nim Błędny Rycerz.

Biegłem. Biegłem nie mogąc się zatrzymać. Czułem, że nie mogę spędzić ani sekundy dłużej w pobliżu chłopaka, który jest tak łudząco podobny do Jamesa. Biegłem starając się wyrzucić z głowy silną zieleń tych oczu. Oczu, które z nieznanych mi przyczyn przynosiły mi na myśl uczucie ciepła, miłości, akceptacji. Oczu tak podobnych do oczu Lily.

Zatrzymałem się gwałtownie uświadamiając sobie kim mógł...kim był ten chłopiec. Harry. Mój mały Harry. Czy to możliwe by był tak podobny do Jamesa? I te oczy. Kiedy Harry był dzieckiem to właśnie jego oczami wszyscy byli zachwyceni. Rozglądam się dookoła. Już dawno nie jestem w miejscu gdzie zobaczyłem chrześniaka. Musiałem biec dłużej niż sądziłem. Domy stoją tu coraz rzadziej a w oddali widać delikatny zarys lasu. Wzdycham na swój psi sposób i kładę się w najbardziej ukrytym przed ludzkim wzrokiem miejscu. Układam głowę na łapach i modlę się o sen.

***

Samotność. Od czasu do czasu dotyka każdego z nas. Jest bólem w sercu, którego nie potrafimy wytłumaczyć. Samotność to łzy wylane w poduszkę i rozpaczliwe próby zduszenia szlochu. Samotność to uczucie opuszczenia. Samotność to skrajna potrzeba bycia kochanym. Samotność oznacza tępe rwanie w piersi i pytanie „Dlaczego”. Samotność jest uczuciem opuszczenia i niepotrzebności. Samotność jest częścią człowieczeństwa. Samotność boli.

Jeszcze nigdy nie byłem tak samotny.

Niedługo zaczyna się nowy rok szkolny. Pierwszego września uczniowie wsiądą do expresu Londyn – Hogwart. Długie pożegnania, próby ukrycia łez, uściski pełne miłości, uściski przyjaciół i radosne rozmowy o Quidditchu. To wszystko za czym tak tęsknie. Podróż do Hogwartu nie była ciężka, deportowałem się na obrzeżach wioski i stamtąd pod postacią psa ruszyłem do zamku. Od tego czasu ukrywam się w Zakazanym Lesie. Za towarzysza mam jedynie strach. Przechadzam się po lesie wspominając minione czasy. Tak bardzo chciałbym móc przeżyć to jeszcze raz, dostać kolejną szansę. To zostanie moim największym pragnieniem... Nawet jeśli nie może zostać spełnione.

Staram się przypomnieć sobie twarz Jamesa. Próbuję odtworzyć w głowie śmiech Lily. Chcę odzyskać to co odebrał mi Azkaban i mimo że nie mam szans na normalne życie, nigdy nie przestanę wierzyć.

***

Zaczęło się. Uczniowie przyjechali do szkoły. Wśród nich jest gdzieś tam Harry. W którymś z hogwardzkich gabinetów mieszka Remus. Gdzieś tam, wewnątrz zamku, Minerva Mcgonagall naucza Transmutacji a Filch jak za dawnych czasów donosi na uczniów łamiących regulamin. Starałem się nie myśleć o tym, że wśród tego wszystkiego znajduje się ten parszywy zdrajca, gotów w każdej chwili skrzywdzić mojego chrześniaka. Złość nic nie dawała, jedynie pogarszała moje samopoczucie.

Ogólnie rzecz ujmując było ze mną źle. Koszmary nie opuszczały mnie ani na chwilę. Dementorzy krążyli wokół zamku i mimo że nie mogli się do niego zbliżać to ja wydawałem się być wyczulony na nich. Wycofałem się więc głębiej w las starając się uniknąć przenikającego do szpiku kości chłodu. Zawładnęła mną rutyna. Co jakiś czas udawałem się na polowanie...Byłem dosyć sporych rozmiarów więc nie przysparzało mi to kłopotu. Dzięki Merlinowi potrafiłem rozpalić ogień bez różdżki lub mugolskiej zapalniczki więc nie musiałem jeść surowego mięsa. Praktycznie rzecz ujmując miałem przy sobie jedynie fragment gazety, który zmobilizował mnie do ucieczki z tego piekła, zdjęcie z domu Lily i Jamesa oraz stary scyzoryk, który towarzyszył mi w Azkabanie.

Sprawy nabrały rozpędu pewnego wrześniowego popołudnia. Wyszedłem na chwilę na szkolne błonia. Leżałem w cieniu wielkiego dębu pod którym w przeszłości siadaliśmy z przyjaciółmi. Uczniowie nazywali to drzewo, drzewem Huncwotów. Uśmiechnąłem się w duchu na wspomnienie tej nazwy. Właśnie wtedy dostrzegłem przechadzającego się nieopodal mnie rudego kota. Jego pyszczek był zabawnie spłaszczony jakby wbiegł w ścianę podczas biegu, ogon wyglądał jak szczotka to czyszczenia butelek. Patrzył na mnie nieufnie a jego wzrok mówił: Wiem kim jesteś.

Dużo czasu minęło nim przekonałem kota, który nawiasem mówiąc był piekielnie inteligentny, że warto mi zaufać. Opowiedziałem mu swoją historię a on w końcu mi uwierzył. Próbował przynieść mi Petera jednak okazało się, że szczur jest dobrze pilnowany przez swojego właściciela, który z kolei okazał się być przyjacielem Harry'ego. Krzywołap, bo tak nazywał się kot, przynosił mi również od czasu do czasu coś do jedzenia. Czas spędzony w Zakazanym Lesie nie poszedł na marne. Poświęciłem go na analizę mojego życia. Samotność ma swoje dobre strony, mogłem w końcu naprawdę przyjąć do wiadomości, że Jamesa już nie ma i nigdy, przenigdy już nie powróci. Pogodziłem się w pewnym stopniu z tym czego nie mogłem zaakceptować w Azkabanie. Nie zmniejszyło to w żadnym stopniu mojego bólu, który niosła ze sobą śmierć Lily i Jamesa, ale mówią, że akceptacja to pierwszy stopień do wyleczenia. Może mają rację... Może kiedyś...

Rozdział 5 – Prawda cię wyzwoli

Cisza. Niezmącona niczym, doskonała w każdym calu cisza. Cisza przyprawiająca o dreszcze. Cisza wypełniająca każdy, najmniejszy kawałek mnie.

Ciemność. Ciemność nieprzerywana najmniejszym promieniem światła. Ciemność uniemożliwiająca zachowanie odwagi.

Chłód. Chłód przenikający do szpiku kości. Chłód przynoszący na myśl uczucie beznadziejnej pustki.

I niczym w teatrze na scenie pojawiają się aktorzy, tak przede mną pojawiają się widma osób, które kiedyś kochałem.
  • Czy jesteś dumny z tego co zrobiłeś? - cichy głos kobiety, przecina ciszę niczym sztylet. Rani każdy fragment mnie, zabiera wszystko co mi pozostało. I wiem, gdzieś w zakamarkach umysłu, gdzie jeszcze tlą się resztki zdrowego rozsądku, jestem pewien, że to dopiero początek.
  • Porzuciłeś mnie, braciszku – kule się w sobie, próbuje zatykać uszy. Na marne. Te głosy są we mnie. To wszystko winy, które pochodzą prosto z mojej duszy.
  • Zabiłeś nas, Syriuszu – nie umiem tego znieść, to ponad moje siły.
  • Dzięki twojej naiwności, jestem sierotą – głos, którego nigdy nie słyszałem włącza się monolog oskarżeń. Podświadomie wiem do kogo należy.
  • Zabrałeś to co w moim życiu najcenniejsze – kolejny głos oskarża mnie, a ja nie potrafię... nie chcę się bronić, bo wiem, że oni wszyscy mają rację.
  • Przepraszam – to jedyne co potrafię powiedzieć.
  • Przepraszasz... Twoje przeprosiny są nic nie warte... Nie zwrócą nam życia... Nie wrócą rodziców naszemu synowi...
  • Wybaczcie mi – zaczynam błagać rozpaczliwie – wybaczcie mi!
  • Niektórych rzeczy po prostu nie można wybaczyć, Syriuszu.
Ostatnie zdanie wypowiedziane cichym głosem Lily Potter, wybudza mnie z kolejnego koszmaru sennego. Nie potrafię zliczyć, który to już raz. Mój koszmar zawsze wygląda tak samo. Znajome do bólu głosy, raniące oskarżenia i kryjąca się w nich prawda.

Zamykam oczy próbując wyrównać oddech. Nawet pod postacią psa, którego uczucia są wiele prostsze do opanowanie, nie jestem w stanie pozbyć się demonów przeszłości. Mam dziwne przeczucie, że tak naprawdę nigdy mi się to nie uda.

***

Noc duchów. Rocznica ich śmierci. Wszyscy świętują rocznicę zniknięcia Voldemorta, zapominając, że w tym samym czasie dwójka wspaniałych ludzi straciła życie. Lily zawsze mawiała, że dzieci dziedziczą po rodzicach chrzestnych różne cechy, oraz, że jeśli Harry odziedziczy mój temperament to żywcem oberwie mnie ze skóry.

To prawda, mój temperament często podejmuję decyzję za mnie. Tak stało się i tym razem. W noc Halloween, kiedy wszyscy byli na uczcie udałem się do zamku. Z tego co wiedziałem Peter mieszkał w Wieży Gryffindoru. I tu pojawia się problem, nie znałem hasła do wieży i moja wycieczka na nic się zdała.

Niedługo później miał odbyć się mecz Quidditcha, Ravenclaw – Gryffindor. Harry grał na pozycji Szukającego, tak jak James. Chciałem zobaczyć czy jest tak samo dobry jak ojciec jednak to co zobaczyłem na boisku przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Sposób w jaki chłopak prowadził miotłę, unikał tłuczków był po prostu niezwykły. James z pewnością byłby z niego dumny. Za to Lily, która nigdy nie mogła zrozumieć uroku tak niebezpiecznej gry, umarłaby na zawał gdyby zobaczyła wyczyny swojego syna.

Wszystko popsuło zjawienie się Dementorów, którzy najwyraźniej zgłodnieli.

Bezradnie patrzyłem jak mój syn chrzestny spada z miotły, co było odpowiedzią na ich obecność. Kto jak kto ale Harry miał wystarczająco złe wspomnienia by stracić przytomność w obecności tych potworów.

Jak zwykły tchórz uciekłem do lasu. Ale nie mogłem ryzykować. Jeśli Remus był na trybunach to byłby koniec. Nie teraz, nie kiedy jestem już tak blisko.

Później dowiedziałem się od Krzywołapa, że miotła chłopaka została zniszczona w wyniku spotkania z Bijącą Wierzbą. Uśmiechnąłem się wtedy szeroko. Chyba miałem pomysł na prezent Bożonarodzeniowy dla chrześniaka. Oczywiście nie mogłem sam pojawić się w sklepie sportowym mówiąc żeby nie przejmowali się, że jestem zbiegłym z Azkabanu więźniem bo nie chcę zrobić im krzywdy a jedynie kupić chrześniakowi prezent na święta. Nie... coś mi mówiło, że to by nie przeszło. Mimo mojej lekkomyślności nie byłem na tyle naiwny by osobiście kupić miotłę. Musiałem więc wymyślić coś innego. I wymyśliłem. Tu znów pomógł mi Krzywołap. Nigdy nie sądziłem, że mogę zaprzyjaźnić się z kotem. Nie, nie chodziło tu o stereotypy typu „ Kot i pies to naturalni wrogowie ” (patrz: moja forma Animaga) . Po prostu nigdy nie przepadałem za kotami, były dla mnie zbyt niezależne. Jednak kiedy poznałem mojego rudego przyjaciela, okazało się, że po raz kolejny się myliłem, koty są tak samo lojalne jak i psy, po prostu okazują to w nieco inny sposób.

***

Czas płynął powoli, nieśpiesznie, jednak w dalszym ciągu płynął. Minęły święta Bożego Narodzenia, które spędziłem w Dolinie Godryka przy ich grobie. Dobiegł końca styczeń i zaczął się luty. W tym czasie nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego.

Nadszedł czas kolejnego meczu. Biorąc pod uwagę, że ostatnim razem nieźle nastraszyłem Harry'ego swoim pojawieniem się na trybunach, tym razem postanowiłem być nieco bardziej dyskretny.

Kiedy zobaczyłem chłopaka na miotle, którą wysłałem mu jako prezent promieniowałem wręcz dumą. Mecz był długi i zacięty, każda drużyna wydawała się bardziej pragnąć zwycięstwa z każdą sekundą. Aż w końcu szukający dostrzegli znicza.

Niespodziewanie na boisku dostrzegłem ciemne kształty. Niemożliwe. Wyczuwałem ich z odległości mili a teraz... nic... żadnego chłodu, żadnych głosów w głowie, żadnego napływu złych wspomnień. Spojrzałem z niepokojem w stronę Harry'ego. On również ich dostrzegł. Wyciągnął zza szkarłatnej szaty do gry, różdżkę i krzyknął coś czego nie dałem rady usłyszeć. Z jego różdżki wydobył się wielki, srebrny kształt. Patronus...w wieku trzynastu lat... Przyjrzałem mu się dokładnie i zamarłem. Jeśli dobrze by mu się przypatrzyć można było dostrzec zarys dumnego jelenia. James. Jego forma Animaga...

W końcowym wyniku Gryffindor wygrał mecz a Dementorami okazała się być czwórka złośliwych Ślizgonów. Cóż, warto było popatrzeć na McGonagall wrzeszczącą na nich za próbę sabotowania meczu.

Wtedy go dostrzegłem. Mówił coś do Harry'ego z wielkim uśmiechem na ustach, wskazując w stronę wspomnianych Ślizgonów, którzy aktualnie próbowali wyplątać się z własnych szat. Wyglądał na starszego niż powinien, w jego włosach było zdecydowanie zbyt wiele siwych pasemek. Twarz miał zmęczoną a spojrzenie osoby, która zbyt wiele w życiu przeszła.

Zaskomlałem żałośnie. Chciałbym móc przytulić go, powiedzieć mu prawdę... Ale nie mogę, nie uwierzy mnie. Zresztą, nim zdołałbym wydusić choć słowo już leżałbym martwy. Mam dziwne przeczucie, że Remus nie zawahałby się. W Remusie rzadko można dostrzec prawdziwego wilka, gdy księżyca nie ma na niebie, lecz w momentach zagrożenia, to właśnie ten wilk przejmuje nad nim władzę. Wzdycham ciężko, ostatni raz obrzucając spojrzeniem dwójkę najdroższych mi ludzi po czym wracam do lasu. Tam już czeka na mnie Krzywołap.

Jednak tym razem ma mi do przekazania listę haseł do wieży Gryffindoru, którą zrobił sobie jeden z trzeciorocznych.

Postanawiam, że tej nocy w końcu to wszystko zakończę. Tym razem wejdę do tej piekielnej wieży i tym razem już się nie zawaham. Nie pozwolę by powtórzyła się sytuacja sprzed dwunastu lat.

***

Moja wycieczka do wieży Gryffindoru okazała się kompletną stratą czasu. Nie znalazłem Petera i musiałem uciekać w popłochu gdy jeden z chłopców obudził się i zaczął krzyczeć. Jednym słowem, równie dobrze mogę palnąć sobie w łeb. Chyba powoli zaczynam tracić nadzieję. Ale jeśli Azkaban czegoś mnie nauczył, to z pewnością cierpliwości. Więc czekam. I nie wiem jak długo to jeszcze potrwa, ale czekam.

Każdego dnia słońce pnie się ku górze a następnie, po godzinach wspinaczki, chyli się ku zachodowi.

Czekam...

***

Nim się obejrzałem zima przeminęła. Słońce świeciło z większą zawziętością, drzewa powoli zazieleniały się, kwiaty rozkwitały dookoła mnie, zwierzyna w lesie budziła się do życia. Obserwowanie tego wszystkiego było naprawdę cudownym uczuciem. Pierwszy raz od dwunastu lat czułem jakąś namiastkę wolności. Choćby miał nią być, delikatny podmuch wiatru, czy pierwsze krople wiosennego deszczu.

Nastał przeważający w upały czerwiec. Moja bezradność zaczęła wdawać mi się we znaki.

I wtedy pojawiła się okazja. Była tam cała czwórka. Mój chrześniak, dwójka jego przyjaciół, Ron i Hermiona, oraz Peter.

Podziwiałem ich lojalność wobec siebie, chłopak z ranną nogą i dziewczyna z rozciętą wargą osłonili Harry'ego własnym ciałem. Oczywiście myśleli, że chcę go zabić.

Później dołączył do nas Remus. Zobaczył Petera na mapie i wtedy zaczął wszystko rozumieć. Byliśmy w trakcie tłumaczenia im całej historii kiedy pojawił się Smarkerus. I kiedy wydawało się, że to już koniec, trójka przyjaciół znów mnie zadziwiła. Oszołomili go w tym samym czasie. Gdyby sytuacja nie była tak poważna roześmiałbym się na widok dziewczynki, która gwałtownie zbladła i zaczęła mruczeć pod nosem, głosem pełnym paniki „ Zaatakowaliśmy nauczyciela! Merlinie, zaatakowaliśmy nauczyciela. Ale się wpakowaliśmy... ”.

Ujawniliśmy kim naprawdę jest Parszywek i w końcu trójka przyjaciół uwierzyła nam. Bezcenny był widok Harry'ego powoli kiwającego głową na potwierdzenie swojej wiary w opowiedzianą przez nas historię. I już wycelowaliśmy różdżki w tego parszywego zdrajcę, już miałem w ustach dwa niewybaczalne słowa gdy chłopak wbiegł przed nas, zasłaniając Glizdogona własnym ciałem.

Uważam, że mój tata nie chciałby, żeby jego najlepsi przyjaciele zostali mordercami... ” - w głowie wciąż brzmi echo, wypowiedzianych przez Harry'ego, słów.

A potem, gdy szliśmy w stronę zamku, zapytałem Harry'ego czy chciałby ze mną zamieszkać. Nigdy nie zapomnę jego zielonych oczu, tak łudząco podobnych do oczu Lily, w których tliła się nadzieja. Szczerego uśmiechu na jego twarzy i słów: „ Pewnie, że chciałbym z tobą zamieszkać ” - wypowiedzianych lekko ochrypłym głosem. I nagle...

Chmura minęła księżyc. Na ziemi pojawiły się długie cienie a na nas spłynęły kaskadami, strugi księżycowego światła.

Jak mogłem o tym zapomnieć?! To była pełnia... A Remus... Przecież Remus jest Wilkołakiem.

Wszystko poszło nie tak jak powinno.

Ucieczka Petera...

Próba ratowania dzieci przed Wilkołakiem...

I na sam koniec, żeby nie było za wesoło, zjawili się Dementorzy.

Wspominałem już, że jestem na nich wyczulony? Tak więc kiedy zbliżyli się do mnie straciłem przytomność. Ostatnim co zarejestrowałem był czyjś krzyk. Ktoś krzyczał moje imię. Ten głos brzmiał znajomo, było w nim tyle strachu. Chciałem powiedzieć, żeby się nie bał, że wszystko jest w porządku, jednak język odmówił mi posłuszeństwa. Widok zaczęła przesłaniać mi biała mgła a otaczające mnie dźwięki, zastąpił krzyk Jamesa.

Jakaś część mnie była świadoma, że to już koniec, że tracąc przytomność poddaje się. Dementorzy nie zawahają się, nie po tym jak dostali kilka miesięcy temu pozwolenie by mnie pocałować. To tak trywialnie brzmi... Pocałunek Dementora. Kiedy pierwszy raz o tym usłyszałem miałem ochotę wybuchnąć śmiechem. No bo jak istota tak mroczna, jak Dementor, może kogoś pocałować. Moja chora wyobraźnia oczywiście widziała różowe kwiaty i pełno świec dookoła. Nic bardziej mylnego. Pocałunek Dementora nie ma w sobie ani grama romantyzmu.

Pocałunek Dementora, oznacza wyssanie duszy przez usta.

Los gorszy od śmierci ” - przypominają mi się słowa Lily.

Miała rację, wyssanie duszy, to coś o stokroć gorszego od śmierci...

***
Obudziłem się z potwornym bólem głowy. To tak jakby ktoś grał nią w mugolską piłkę nożną.

I wtedy wspomnienia wróciły z ogromną siłą. Wrzeszcząca chata, Peter, pełnia, Dementorzy.

Więc jakim cudem moja dusza, wciąż jest na swoim miejscu? Rozejrzałem się dookoła. Byłem w Hogwarcie, to było pewne. Jednak nie to mnie tak zdziwiło. Nade mną stał Dumbledore. Nic się nie zmienił przez te dwanaście lat. Może, jedynie broda urosła mu o kilka cali i parę zmarszczek pojawiło się na jego twarzy do kompletu.
  • Witaj Syriuszu – jego głos, zazwyczaj miły i ciepły, teraz przesiąknięty był chłodem. - Widzę, że już się obudziłeś. Nie zabiorę Ci dużo czasu, nie obawiaj się. Jedyne co chciałem wiedzieć to... Dlaczego, Syriuszu? Co takiego dał Ci Voldemort? Co było tak cenne by zdradzić najlepszego przyjaciela, jego żonę i własnego chrześniaka?
  • To nie tak – zaprzeczyłem gwałtownie potrząsając głową. - Nigdy nie zdradziłem Lily i Jamesa... Jeśli tylko da mi pan szansę, wyjaśnię wszystko.
Starszy mężczyzna przez chwilę taksuje mnie spojrzeniem. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale mam wrażenie, że on po prostu wiedziałby, gdybym skłamał
  • Więc mów. Radzę jednak ci się pośpieszyć, nie długo przyjdą Dementorzy.
  • Czyli jednak mój los jest przesądzony?
  • Tego nie powiedziałem. Jeśli mówisz prawdę i nigdy nie zdradziłeś Potterów, to chyba nie sądzisz, że dam im wyssać twoją duszę... Jednak jeśli kłamiesz... tak, wtedy twój los jest przesądzony...
Więc mówiłem. Opowiedziałem jak staliśmy się nielegalnymi Animagami dla Remusa, jak każdej pełni wymykaliśmy się na szczeniackie wędrówki z Wilkołakiem, jak w ostatniej chwili Lily i James pod moją namową, zdecydowali się na zmianę strażnika tajemnicy, jak zbyt późno przybyłem do ich domu i jak Glizdogon zamordował dwunastu Mugoli po czym zmienił się w szczura. A Dumbledore mi uwierzył.
  • Co teraz ze mną będzie? - zapytałem w końcu, przerywając ciszę, która powstała kiedy skończyłem mówić.
  • Korneliusz jest ślepy... - westchnął ciężko starzec – Nie będzie chciał przyznać się do błędu Ministerstwa Magii.
  • Czyli pozwoli im pan...
  • Tego nie powiedziałem, Syriuszu. Nie pozwolę im ukarać niewinnego człowieka, jednak twoje oczyszczenie z zarzutów będzie musiało zaczekać. Przykro mi ale będziesz musiał nadal wieść los uciekiniera.
Pod koniec swojej wypowiedzi spojrzał na mnie smutno.
  • Chyba już się przyzwyczaiłem – westchnąłem zrezygnowany.
  • Zostawię cię teraz i pójdę zorganizować twoją... hmm... Nazwijmy to, ucieczkę. Do widzenia Syriuszu.
  • Jasne, do zobaczenie profesorze.
Kiedy drzwi się za nim zamknęły pierwszy raz odkąd się obudziłem, poczułem napływ paniki. Niespodziewanie usłyszałem pukanie w okno. Wyjrzałem za nie i zamarłem. Zerwałem się z krzesła i podbiegłem w stronę szyby. Spróbowałem otworzyć okno jednak bez skutku, było zamknięte.
  • Odsuń się – krzyknęła Hermiona siedząca na Hipogryfie. - Alohomora!
Okno otworzyło się z trzaskiem. Nie mogłem uwierzyć w to co widzę. Harry i Hermiona siedzieli na grzbiecie olbrzymiego Hipogryfa, który z kolei szybował jakieś sto stóp nad ziemią.
  • Jak... jak... - wybełkotałem oniemiały
  • Wychodź, nie mamy wiele czasu – powiedział Harry trzymając mocno Hipogryfa za szyję by go uspokoić. - Musisz wyjść przez okno. Dementorzy już idą. Macnair po nich poszedł.
Miałem ochotę się roześmiać. Teraz zrozumiałem co miał na myśli Dumbledore, mówiący o zorganizowaniu mojej ucieczki. Miałem szczęście, że byłem taki chudy, przejście przez małe okno nie przysporzyło mi dzięki temu problemów.
Wylądowaliśmy na szczycie wieży zachodniej. Harry i Hermiona natychmiast ześlizgnęli się z Hipogryfa.
  • Syriuszu, musisz uciekać, i to szybko – ponaglił mnie Harry – W każdej chwili mogą zorientować się, że uciekłeś.
  • Co się stało z drugim chłopcem? Ronem? - zapytałem z niepokojem, przypominając sobie o jego uszkodzonej nodze.
  • Wyjdzie z tego. Wciąż jest nieprzytomny ale pani Pomfrey mówi, że go wyleczy... Szybko, leć
Jednak ja nie ruszyłem się z miejsca. Przepełniała mnie duma. Lily i James byli by tacy szczęśliwi mając takiego syna. Chłopak wyglądał jak idealna replika Jamesa jednak z oczami Lily. Z tego na ile zdążyłem go poznać, wywnioskowałem, że jest tak samo wierny przyjaciołom jak ojciec i ma mój temperament. Gdyby Lily tu była nie pożyłbym długo. Po Lily musiał odziedziczyć inteligencję. Uśmiecham się lekko na myśl jak bardzo jest podobny do rodziców, nawet jeśli nie zdaje sobie z tego sprawy.
  • Jak mam ci dziękować? - pytam nagle.
  • UCIEKAJ! - krzyknęła jednocześnie dwójka przyjaciół.
Zwróciłem Hipogryfa, spoglądając w ciemne niebo.
  • Jeszcze się zobaczymy – obiecuję – Jesteś... jesteś prawdziwym synem swoich rodziców, Harry...
I odleciałem. I czułem się naprawdę wolny. Pierwszy raz od dwunastu lat, czułem, że to co mnie otacza to faktycznie jest wolność a nie jedynie marna jej iluzja.

Epilog – Umieranie

Rzadko zatrzymywałem się w jakimś miejscu na dłużej. Ludzie z Ministerstwa wciąż mnie szukali choć chyba z upływem czasu, powoli tracili nadzieję.

Utrzymywałem stały kontakt z Dumbledore'em, Remusem i Harrym. Dzięki temu miałem okazję nieco lepiej poznać chrześniaka. Oczywiście nijak nie było to w stanie zastąpić osobistej rozmowy, jednak lepsze to niż nic.

Z czasem przybrałem nieco na wadzę, zadbałem o siebie i nie straszyłem już wyglądem.

Martwiła mnie za to sprawa blizny, Harry'ego, która coraz częściej wdawała mu się we znaki.

A później został wybrany do Turnieju Trójmagicznego i moje wszystkie obawy powoli zaczęły się spełniać.

Nic jednak nie mogło mnie przygotować na widok przerażonego Harry'ego, który powrócił z trzeciego i zarazem ostatniego zadania Turnieju, trzymając za rękę martwego kolegę. Kilka miesięcy wcześniej wróciłem do kraju by móc być bliżej Harry'ego. Cały ten Turniej od początku wydawał mi jednym wielkim spiskiem. I co? I oczywiście miałem rację. W czerwcu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku Czarny Pan odzyskał ciało, a Harry ledwie uszedł z życiem przy spotkaniu z nim. Byłem przy młodym Gryfonie, kiedy relacjonował dyrektorowi zajście, które miało miejsce kiedy wraz z Cedrikiem dotknął pucharu.
Podziwiałem wtedy jego odwagę. Byłem dumny, że stanął przed Czarnym Panem i nie ugiął się jak wielu dorosłych czarodziejów przed nim.

Jeszcze tej nocy reaktywowany został Zakon Feniksa.

Była to oczywiście tajna organizacja, która została powołana do walki z Voldemortem.
***
Wakacje mijały niespokojnie. Na kwaterę Zakonu zaproponowałem mój dom rodzinny. Dom, którego nienawidzę całym serce.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że dla własnego, cholernego bezpieczeństwa zostałem w nim zamknięty. Jeśli po ucieczce z Azkabanu narzekałem na życie jakie musiałem prowadzić, to teraz przyjąłbym je z wdzięcznością.

Grimmauld Place 12 w Londynie, działało na mnie jak Azkaban, wysysało wszystkie szczęśliwe wspomnienia, raniło, i sprawiało, że powoli zaczynałem modlić się o śmierć, która wydawała się być wybawieniem, prawdziwą wolnością, której nikt nie mógł mi zabrać.

Umierałem za każdym razem, gdy Dumbledore mówił: „ Nie, Syriuszu ”.

Umierałem w środku, umierała moja chęć życia, wola walki.

Umierałem za każdym razem gdy drzwi zamykały się za członkami Zakonu, za każdym razem gdy zostawałem sam w moim własnym piekle.
Umierałem za każdym razem gdy spoglądałem na twarz Harry'ego a jego zielone oczy i blizna na czole, boleśni uświadamiały mnie, że Harry nie jest, nie był i nigdy nie będzie Jamesem.

Tak naprawdę umarłem już dawno temu. Nocy, kiedy dowiedziałem się o śmierci Lily i Jamesa, nocy kiedy ciągnęli mnie do Azkabanu. Od tamtej pory umieram na nowo każdego przeklętego dnia.

Umieram, dusząc się w domu przesiąkniętym do bólu wspomnieniami.

Umieram kiedy Harry po wakacjach wraca do szkoły. Mimo iż chłopak nie jest Jamesem i gdzieś w głębi serca nienawidzę go za to, to czuję, że jest jedyną osobą, która potrafi mnie zrozumieć, jedyną osobą, którą kocham całym sercem. Kocham i nienawidzę.

Nienawidzę go, bo tak boleśnie przypomina mi swoich rodziców, bo widok jego zielonych oczu uświadamia mi za każdym razem, że Lily już nie ma. Nienawidzę go bo rysy twarzy, tak znajome a zarazem tak inne, przypominają mi, że James odszedł i przenigdy już nie wróci.

Kocham go. Darzę go prawdziwą ojcowską miłością. Kocham go za jego szczery, nie zbrukany obłudą uśmiech. Kocham go, bo rozumie mnie tak doskonale, bo przeżywa dokładnie to samo co ja każdego lata. Kocham go, bo i on rozumie jak to jest zostać złapanym w pułapkę i nie móc znaleźć z niej wyjścia, bo wie czym jest złota klatka, w której trzymają nas „ Dla naszego dobra ”.

To właśnie dlatego, biegnę tej nocy do Departamentu Tajemnic, kiedy Snape pojawia się krzycząc, że „ Potter i jego genialni przyjaciele wpadli w pułapkę Śmierciożerców ”.

Nie słucham gdy Remus prosi bym został w domu, mówiąc, że to niebezpieczne, że mogą mnie złapać, że nie chce stracić ostatniego z przyjaciół.

To wszystko jest bez znaczenia, jest jednym wielkim szumem w moich uszach. Harry jest w niebezpieczeństwie i tylko to się liczy. I właśnie wtedy rozumiem, że cała nienawiść jaką czułem przez cały ten czas, nie jest nienawiścią do Harry'ego a do świata, który jest tak cholernie niesprawiedliwy. Nigdy tak naprawdę go nie nienawidziłem. Ta nienawiść ma zupełnie inne źródło i nie jest nim Harry. Chłopak, który nigdy w niczym nie zawinił, który nad swoje życie, przedkłada życie innych... To życia nienawidzę, to ono mnie skrzywdziło w sposób, którego nie da się uleczyć. To życie odebrało mi to co najcenniejsze. To życie tu zawiniło, nie ja, nie Remus, nie Harry, nie Dumbledore... życie...

I to już koniec. Wiem to kiedy zaczynam pojedynek z Bellatrix. Wiem to kiedy czerwony promień mknie w moją stronę i kiedy zdaję sobie sprawę, że nie zdołam się obronić. Wiem to kiedy wpadam za Zasłonę Śmierci i wiem to kiedy czuję ramiona Jamesa i Lily obejmujące mnie, emanujące ciepłem, miłością. Wiem to dokładnie w chwili, w której umieram. Jestem świadomy, że dla mnie to już definitywny „ Koniec psot ”. Jestem tego świadom w ostatnim tchnieniu życia, widząc przerażone spojrzenie Remus i słysząc rozpaczliwy krzyk chrześniaka.

Umierałam już tyle razy. Za każdym razem tak bardzo bolało. To był ból, którego po prostu nie da się określić. Ból większy, niż jakikolwiek ból, fizyczny.

A teraz... teraz kiedy wreszcie umieram... umieram tak naprawdę, w sposób nieodwracalny i ostateczny. Teraz nie boli...

Nie boli, bo nareszcie dostałem to czego tak bardzo pragnąłem a czego życie nie było w stanie mi dać. Wolność.

Umierając jestem wolny... po prostu wolny...

Nazywam się Syriusz Black i oto moja historia.

Opowieść o przyjaźni, miłości, towarzyszącym im cierpieniu i walce z życiem.

Opowieść stworzona z setek uśmiechów, tysiąca wspomnień, miliona postanowień i jednego, niezłomnego celu: Pamiętać...Bo przecież żadna wielka miłość czy przyjaźń nie umiera tak do końca. One po prostu muszą zostać uniesione ku śmierci by mogły stać się nieśmiertelne. Pamiętając, nigdy nie zostaniesz zapomniany...


2 komentarze:

  1. to to too...yyy aaa mmm... to JEST CUDOWNE !!!!!!!! *.*
    Ja nie mam słów by określić to arcydzieło ♡♡
    po prostu mnie zatkało
    I LOVE THIS ♡♡♡
    tyle emocji tyle tyle
    tyle tego ze aż przytłacza...
    brak mi słów... ♡♡♡
    LOVCIAM CZŁOWIEKA KTÓRY TO NAPISAŁ ♡♡♡♡♡♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie bez powodu to opowiadanie zajęło pierwsze miejsce ;) Cieszę się, że podoba Ci się nasz wybór <3

      Usuń